niedziela, 24 sierpnia 2014

9 kroków: Even though you can't afford the sky is over

Kiedy wyjdzie promień słońca i upoi serce nadzieją, to za chwilę przyjdzie czarna chmura i zmyje wszystko co w nim było, brudnym, ciężkim, szarym deszczem. Kropka. Mniej więcej podsumowanie mojej dzisiejszej refleksji, której doświadczyłam siedząc na pomoście i wlepiając swoje lica na jezioro, w które słońce wbijało swe promyki jak armia ostrych noży. Ostatnio myślenie ciężko mi przychodzi i raczej nie przynosi żadnych plonów czy nawet ziaren by można było coś zasiać, na polu zwanym życiem. Analizowałam siebie, swoje życie, swoje postępowanie, charakter. Robię to raz na jakiś czas, widząc ile się zmieniło, lub co stoi nadal w miejscu. Wiem jedno: Nie jestem tym, kim chciałbym być. Ale wiem jak dziewczyna, którą chce być ma wyglądać. Jest to dziewczyna otwarta, lekko sarkastyczna, racjonalna w swoich działaniach, nawet bym powiedziała perfekcjonistka, która nie boi się podejmować wyzwań. Szalona na swój sposób, nie sprzeciwiająca się prawdzie, mająca swoje zdanie, która również uważnie posłucha innych. Uczynna, lecz nie dająca się wykorzystywać. Systematyczna, wytrwała w swoich celach i która ma swoje cele, dążenia, pragnienia, która bierze życie jakim jest i sprawia je jeszcze lepszym dla siebie i najbliższych. Taka, z którą ludzie chcą spędzać czas, chcą ją poznać, nie boją się jej. Z nutką mroku, czarnego humoru ;)

Ideał ? Dla mnie tak, choć w każdym ideale po czasie znajdujemy wady. Większość czytając moje wypociny pomyśli: Boszz, co za idiotka. Nic nie robi w kierunku poprawy i tylko siedzi na dupie, z nosem w klawiaturze, płacze i się żali co post. Macie racje, tak się czuję. Z jednej strony piszę co piszę, by dać upust swoim myślom, by się wyzwolić od tego natłoku, ale by przeanalizować wszystko. Pisanie każdego słowa, daje mi psychiczną ulgę i katorgę. By stać się tą osobą, o jakiej pisze, wiem, że potrzeba wiele wysiłku, wiele pracy, a co ważniejsze systematyczności, mocnych nerwów i samozaparcia. Jeden z moich przyjaciół ostatnio stwierdził: Jak to jest, że wszystkiego się boisz, wszystko zwala ci się na głowę, panikujesz za dużo, a i tak wszystko co cię spotka rozwiążesz sama. Cóż... jak coś trzeba zrobić, to tylko działać i nie oglądać się na innych. Tak wiem, w moim życiu za bardzo panikuję, za dużo tego, a wiem, że to nie jest potrzebne. Robię to z automatu, bo jak sobie trochę popanikuje, to potem jest miłe zaskoczenie, że jednak się udało. Głupie, ale taka już jestem, że w życiu robię wiele nieracjonalnych i niepotrzebnych rzeczy, zaprzątam sobie głowę nie tym czym trzeba. 

Wracając do moich refleksji z pomostu, wracałam myślami do ostatnich wydarzeń, o których wam już wspominałam. Stwierdziłam, że samotność i apatia coraz bardziej mnie dopadają, a ja się nimi zasłaniam przed światem. Boję się żyć, tak naprawdę. Po prostu nie widzę sensu istnienia, bycia. Czasem myślę, że beze mnie po pół roku wszyscy by się obyli, że byłoby im beze mnie lepiej. Myślenie typowej osoby z ciężką depresją. Gdzieś o tym czytałam w jednej książce psychologicznej na ten temat. Bardziej wyprała mi mózg niż pomogła. Wyleciał mi niestety jej tytuł z głowy. Mniejsza, w każdym bądź razie był tam taki motyw, że depresja rodzi się w głowie, dokładnie z myśli. Myśli napędzają nasz wewnętrzny świat i jego postrzeganie, potem myśli napędzają nasze czynności, i jak do nich podchodzimy, rejestrujemy obrazy i sytuacje w czarnych barwach, a potem znowu i znowu i znowu tak w kółko, jeden schemat. Trochę w tym racji, tylko pytanie: Jak wyzbyć się myśli, skoro one towarzyszą nam na co dzień? Dużo myślałam nad pójściem do psychologa, ale boję się terapii, że to wszystko na nic, zniszczę sobie psychę nie tylko sobie, a i psychologowi, o ile nie psychiatrze. Będę musiała w końcu podjąć decyzję, a czas jest niemiłosierny i ucieka. Wiem, że póki co nie jestem typem samobójcy, choć owe myśli miewam, w dużej ilości, ale na dzień dzisiejszy sobie nie jestem w stanie nic zrobić. Żyję z  myślą, że życie może być ciekawe, pełne przygód, płaczu i radości. Tylko nie odnalazłam jeszcze recepty, zwaną szczęściem. Nie mam niestety z kim o tym porozmawiać, bo moi przyjaciele są zbyt szczęśliwi w swoich własnych życiach by mnie i moje problemy zrozumieć, boją się, że pech spadnie na nich, albo nie wiedzą nic. Mówię tak, bo próbowałam. Ludzi zbliża nieszczęście, gdy się im poświęci uwagę i pomoże rozwiązać problem, znikają i zapominają. Tak to niestety wygląda. Nie mogę sobie poradzić z zazdrością, zwłaszcza o jedną osobę, która po części wtrąca mi się w życie i zabiera coś cennego, a z drugiej strony chciałabym być w połowie nią, ale tylko w połowie. 


Na pewno mogę, na pewno chcę, wiem!
Na pewno pragnę, na pewno wiem, że
Na pewno teraz nie zeżre mnie, nie!
Jałowe życie, jałowa śmierć.

Pragnę podziękować, że choć kilka osób to czyta, albo z ciekawości albo ze śmiechem na ustach, nieważne. W razie jakby ktoś chciał pogadać z psychopatką własnego życia, niech napisze tutaj:

GG: 137196
e-mail: neska2142@gmail.com


piątek, 22 sierpnia 2014

8 kroków: Wszyscy są panami swojego losu

Długo się zabierałam do napisania tego posta, a raczej ukazania jego treści, gdyż nie było to łatwe i wymagało wielu przemyśleń, które nadal nie są ze sobą w pełni zgodne i racjonalne (zdaję sobie sprawę, ze złożoności tego zdania xd). Tak więc od 2 lat jestem zafascynowana, jednym chłopakiem w moim wieku, który był/jest moim przyjacielem. Friendzone mnie niestety dopadł. Cóż z pierwszym rokiem szykowało się coś poważnego, jednak wyszło jak wyszło, wakacje nas rozdzieliły, oddalały od siebie, do lipca tego roku. Kontakt się wznowił, w dużym stopniu poprawił, tak jakby wracały stare czasy, z tym faktem, że się nie widzimy, gdyż mieszka w innej miejscowości, a możliwość spotkania, zapewnia praktycznie szkoła. W styczniu tego roku poznałam innego, równie bliskiego mi przyjaciela, bez którego moje życie wyglądałoby mniej ciekawiej i dostałabym zupełnie na łeb, umierając w strugach samotności. No więc, jak wiecie byłam na Woodstocku i właśnie oto z tym kolegą, się okazało, że z jego strony pojawiła się sympatia do mojej osoby, czyt. zakochał się, drugi friendzone gotowy, ale od dupy strony. Co lepsze, dostaliśmy pierdolca, amoku w nocy i stało co się stało, pocałował mnie. Od tego się wszystkiego zaczęło, że teraz mimo, że nie jesteśmy parą to się tak zachowujemy jak niby nic. Niedojebanie mózgowe ze wszystkich stron wita! 
Wnioskując: Jestem uwikłana w dwa friendzony, z tego ja tkwię w jednym ze strony zakochanej, a z drugiej strony jestem osobą, w której mój przyjaciel się zakochał. Sytuacja patologiczna, czyż nie ? No to teraz mózg walczy z sercem, i co ? I nic. Nie wiem co robić by ze sobą nie zwariować w co się wpakowałam, jednakże nie jestem tu jedyną poszkodowaną, w żadnym wypadku. 

Z jednej strony mam kogoś, komu się podobam, który się mną zaopiekuje, który potrafi sprawić, że moja depresja choć na chwilę znika, powie mi, że jestem piękna, no czego chcieć więcej jak tylko w to brnąć? Ha, gorzej jak pojebany mózg myśli o tym pierwszym i za żadne skarby świata nie chce przestać, bo zbyt się przywiązał do tego zauroczenia i nie chce puścić. Póki nie widzę tego pierwszego jest dobrze. Przyjdzie wrzesień i bum ! Serce oszaleje, zmarnuje szanse na prawdziwe szczęście, które ma koło siebie, dla jakiegoś "dupka", który w pewnym sensie ma mnie gdzieś, ale z drugiej strony, jak na złość nagle nasza przyjaźń reaktywowała do znaczącego stopnia. 

Ludzie, to wszystko jest chore! Nigdy, w życiu bym się nie spodziewała, że tak porąbana sytuacja mnie spotka. NIGDY! Cały czas obmyślam co zrobić, jak to będzie we wrześniu, jak się zobaczymy, jak sobie poradzę z uczuciami i do jednego i do drugiego. W pierwszym przypadku to taka mieszanka wybuchowa, gdzie się wszystko podoba, wszystko pociąga, a na wady przymyka oko, bo kto ich nie ma ? Minusem jest to, że chłopak cierpi na jeszcze gorszą depresję ode mnie. Pytanie: Jak ja mam takiej osobie pomóc, skoro sama sobie nie potrafię ? W drugim przypadku mieszanki wybuchowej nie ma, jest stateczność, stabilność i poprawa emocjonalna, tylko co z tego skoro nie ma tej "chemii", gdzie świat wiruje, a serce skacze na widok tej ukochanej osoby ? Póki co jeszcze będę długo myśleć nad tą całą sytuacją. Boję się, naprawdę się boję, bo ja nie jestem osobą, dla której warto się męczyć, warto czekać, warto się łudzić. Nie dla mnie! Mam ochotę spierdolić jak najdalej. Doradzi ktoś coś, gdzie sobie mogę wykopać dobry dół i się w nim schować, by tą burzę przeczekać. W głowie mam ciągle jedną drogę, jednemu złamać serce, i sobie złamać serce, gdy chodzi o pierwsze zauroczenie. Wiem, że muszę być przed sobą szczera, muszę wszystko na trzeźwo przemyśleć, wyjść gdzieś i zostać ze swoją "ukochaną samotnością", potęsknić, popłakać, powspominać. Wiem jedno, do końca września muszę podjąć konkretną decyzję. Jakieś pomysły, ktoś coś ? Uratujecie mi życie choćby jednym komentarzem, bo "biegnę prosto w ogień". 

PS. Pewnie ta notatka jest tak składna i gramatycznie napisana jakby ją pisał uczeń 6 klasy, ale cóż, frustracja, natłok myśli i panika, powodują, że dziś jestem w stanie napisać o takie coś. 

"Jakie to dziwne. Tak bolało. Nie chciało się żyć. A teraz takie nieważne. Niemądre. Jak nic."


czwartek, 14 sierpnia 2014

7 kroków: Odchodzisz w zapomnienie, lecz wspomnienia zostają

Buu! Powróciłam, by znów dać upust nikomu nie potrzebnych myślom, tak po prostu sama z siebie. Tak więc, co u mnie ? W lipcu podjęłam naukę jazdy. Sunę sobie L-ką po ulicach, co rusz popełniam 5245765646 błędów. Na początku byłam oczywiście scykana, bo ani to ruszyć nie umiałam, ani biegu zmienić, ani świateł ustawić, a machanie kierownicą i manewry na drodze to była czarna magia. Nie sądziłam na początku, że to będzie aż tak skomplikowane. Dopiero po jakiejś 6 godzinie jazdy, w miarę pewnie się poczułam, ale błędy jak były są. Nienawidzę rond, skrzyżowań, pasów zwłaszcza wbiegających pieszych gdy się już na nich jest. No cóż, nie pozostaje mi nic innego jak to polubić i uważnie słuchać instruktora, a instruktora mam fajnego, tu sypnie żartem, tu opierdzieli kiedy trzeba, albo ręce załamie, ale jest luz, przynajmniej nie krzyczy :D. Mam nadzieję, że przynajmniej za 3 razem zdam i będę mogła być zawodowym drajwerem i jeździć po zakupy do Biedronki xd Ale jeszcze przede mną 22 godziny jazdy, miliard trylion pięset tysięcy sto egzaminów do przerobienia. Jakoś to będzie, byle nikomu nie zrobić garażu ze zderzaka. 

Nie umiem żyć bez kawy, no nie umiem. Jestem nałogową popijaczką kofeiny. Znajomi mają ubaw jak zawsze czule patrzę na kubek z tą cudowną, czarną cieczą. Ostatnio bardzo się przydaje bo źle sypiam. Mogę pójść spać nawet o piątej rano a i tak obudzę się o 8. Jeszcze się nowy rok szkolny nie zaczął a już szybciej wstaje. Nie chce nawet o tym myśleć. Klasa maturalna to będzie jakiś koszmar. No ale nie ja jedna mam ten problem, więc powinno po wielu nieprzespanych nocach jakoś pójść. Dobra mamy wakacje, a ja co mam ? Szlaban, tak mam 18 lat i dostałam szlaban. Jakie to żałosne ? ._. A za co ? Za szlajanie się Bóg wie gdzie, z chłopakami po kilka godzin. Wróciłam raptem o 22, dla wielu z was to pewnie młoda godzina, ale cóż, mnie wolno mniej. Podobno odkąd jestem pełnoletnia, wszystko wymuszam, robię co chcę, nie słucham się, nie pomagam. Ciekawe, że braciszkowi wolno wszystko, a ja muszę zapierdalać w domu, i jeszcze im mało, bo oczywiście jestem ja najgorsza. Powoli nie wytrzymuje w tym domu wariatów. Rodzice, kłócą się o byle gówno, my to musimy słuchać, potem matka ma wąty i się na nas wyżywa, pewnie stąd ta kara, bo w moim wieku jej było wolno mniej. Nigdy nie rozumiałam takiego podejścia. No cóż poudaję grzeczną córcie, może się odwalą, a może nie. Pożyjemy zobaczymy. He... pożyjemy. Ostatnio to bardzo względne słowo.. Ja już umieram w środku. Nie ma tam nic, oprócz serca z kamienia i nadszarpniętej duszy. 

Btw. Mam tumblra. Ucieszę się z każdego wejścia. Miłego oglądania ^^

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

6 kroków: Dla mnie też, nie zbyt łaskawy był dzień

Długo mnie nie było tutaj. Dwa tygodnie w trasie, brak internetu, ale za to miałam kontakt z realnym światem. Byłam na Woodstocku <3 Moje marzenie się spełniło ! Co to za magiczny festiwal. Zakochałam się w nim po uszy, dzięki spotkanym tam ludziom, muzyce, klimacie. Koncert Jelonka i Comy zafascynował i oczarował mnie tak, że się tego nie spodziewałam, a to dzięki mojemu przyjacielowi, który niespodziewanie wziął mnie na barana i pokazał scenę od innej, magicznej strony. Nigdy się nie spodziewałam, że na koncercie będę tańczyć walca XD Jednak pierwszy dzień był ciężki, ponieważ nie potrafiłam się dobrze zaklimatyzować, a stresowe sytuacje z domu przeniosły się na moją nerwicę i samopoczucie, że skutkiem był płacz w namiocie. Na szczęście nie byłam sama i mój przyjaciel zabrał mnie nad Odrę do Kostrzyna. Most jaki tam się znajduje, a raczej widok z niego nieziemski. Reszta dni leciała, prawie bez problemowo. Potem od 2:30 do 10:40 w pociągu, gdyż jechałam prosto nad morze, do rodziny. Nie chciałam tam wracać, wolałabym żeby Wood trwał wiecznie, żebym mogła uwolnić się od problemów i ludzi, którzy mnie ranią, a ja ich. Nieśmiało się pochwalę, że urządziłam sobie tam 4 dniową głodówkę, co raczej było kiepskim pomysłem, ponieważ wprowadziłam przyjaciela tym w zmartwienie i leciał mi po hamburgera o 10 w nocy. 
Co gorsza namieszałam sobie w życiu porządnie, ale to w następnym poście, gdy pozbieram myśli i będę gotowa o tym napisać. 

Dla mnie też niezbyt łaskawy był dzień.
Dla mnie też za długa zima i zła.
Dla mnie też los Cebula i krokodyle łzy.
Przestań wyć! Przestań wyć! Przestań płakać!